Sytuacja przedwyjazdowa zmieniała się z godziny na godzinę. Wtorek –
jedziemy, pakujemy się, narty wyostrzone, ekwipunek w gotowości. Środa –
pierwsze wątpliwości. Nasz alpejski teren dotychczas jeszcze od
paskudnego wirusa czysty ale Mediolan, do którego lecą nasi „lotnicy”
(ponad 20 osób) a autokar ma ich z lotniska podebrać to włoskie centrum
zarazy. Pierwszy apel Prezesa: jedziemy ale … rezygnujemy z samolotu i
omijamy Mediolan. Jednak lotnicy ani myślą z samolotu rezygnować a z
kolei reszta autokaru nie chce z nimi jechać. Kierownictwo wciąż z
wyjazdu nie rezygnuje. Jedziemy, a lotnicy niech sobie dojadą do
Bergamo taksówką. Sprzeciw, to powinna załatwić firma na swój koszt. A
liczba zmarłych we Włoszech już przekroczyła setkę i lawinowo rośnie.
Zgłaszają się pierwsi rezygnujący. Kolejny prezesowski komunikat: do
ósmej rano w czwartek – kto na pewno jedzie? Nie wiem jak inni ale kluby
Vagabundus i Laguna na pewno jadą (sami prawdziwi Polacy, oni wroga się
nie boją). Ale około południa kolejny, smutny tym razem komunikat:
wyjazd odwołany. Część decyzję przyjmuje z ulgą, część z żalem. A szkoda
bo ominęły nas nie lada atrakcje: dwa tygodnie kwarantanny we Włoszech
(ciekawe na czyj koszt?) i kolejne dwa w szpitalu zakaźnym w Warszawie,
tu już wikt i opierunek byłby zapewniony. A mówiła by o nas cała Polska
i sam minister by się o nasze zdrowie pytał. Nie dość więc, że tyle
atrakcji straciliśmy to jeszcze pozostały nie skonsumowane szampany,
wiktuały i prezenty dla naszych uroczych narciarek, które we włoskiej
krystalicznej aurze miały być na ich święto wręczone. I tak w ramach
niejako rekompensaty Jego Dostojność Prezes zarządził w następną sobotę
uroczyste obchody Dnia Kobiet. Pierwsza część to spacer po Starej
Pradze. Zimno jak cholera ale Zbyszek tak pięknie opowiada, że jakoś to
znosimy a gorące pyzy w Barze Ząbkowskim już nas rozgrzały. Kolejny etap
to przyjęcie w trochę dziwnym praskim lokalu, które to miejsce okazało
się całkiem przytulnym. Był więc rzeczony szampan, ogromny tort, niezłe
menu na stole i prezenty oczywiście a jak jeszcze zabrzmiała muzyka to
nasza sportowa brać ruszyła w tany zapominając zupełnie o niespełnionym
wyjeździe. Myślę, że nasze babeczki poczuły się ukontentowane i tylko ja
myślę sobie po cichu: czy dobrze się też stało, czy też nie? Mimo
wątpliwości pozdrawiam wszystkich narciarsko i świątecznie (st w)
Działy
Informacje