Tym razem turystyczne losy rzuciły nas w rejon wszystkim dobrze znany
ale zawsze chętnie odwiedzany – do Kazimierza Dolnego nad Wisłą i okolic
oczywiście. A zaczęliśmy od uzdrowiskowego Nałęczowa gdzie okazały park
zdrojowy (pyszna gorąca czekolada), muzeum Żeromskiego i inne
osobliwości. Mimo połowy listopada frekwencja w Kazimierzu spora.
Zamieszkaliśmy w starej drewnianej willi „Słoneczna” ze wspaniałym
wystrojem i klimatem. Kazimierz jak i okolice najpiękniej prezentują się
z góry np. Trzech Krzyży czy punktu widokowego Mięćmierz na szlaku
„Albrechtówki”. Od rana zwiedzaliśmy klasycznie: kompleks zamkowy,
baszta, katedra Fary, zabytkowy cmentarz żydowski, klasztor
Franciszkanów z murami obronnymi, zabytkowe spichlerze, wąwóz
korzeniowy, synagoga no i przeuroczy rynek oczywiście. Wieczorem
kolacyjny rajd po kultowych lokalach jak: Kaslik, Austeria, Dwa Księżyce
czy U Fryzjera. Jedyne co nie wypaliło to prom przez Wisłę, który
powinien pływać a nie chciał. Ale nie darowaliśmy. Następnego dnia nie
wpław a na kołach dotarliśmy do Janowca i tu zaskoczenie nie zamkiem,
którego ruiny są zabytkowo piękne a uroczą, miniaturową mieścinką u
stóp. I kościołem pod wezwaniem św. Małgorzaty i św. Stanisława
Męczennika. Następnie już tylko skok do Puław gdzie okazały pałac
książąt Czartoryskich, świątynia Sybilli i romantyczne ogrody z pawiami
i innym ptactwem. A na koniec muzeum Jana Kochanowskiego w Czarnolesie.
Więcej zwiedzić się nie dało. Aby naprawdę wszystko zobaczyć potrzebny
byłby tydzień. I jeszcze jedno – teren nie bardzo nadaje się dla rowerów
a szkoda. Wycieczka była urocza i myślę, że za parę wiosen znów
zatęsknimy. (st w)