Grupa Agrykola w Beskidzie Sądeckim (22 – 30. 04. 2022)

Cztery pory roku w osiem dni

Wyjazd Grupy Agrykola odbywał się wprawdzie pod hasłem Wiosna w Beskidzie Sądeckim, ale doświadczyliśmy przez 8 dni wszystkich klasycznych  czterech pór, co rzadko już się zdarza w kalendarzu rocznym. Było jak u Vivaldiego: wiosna, lato, jesień, zima. A u nas dodatkowo: muzycznie i śpiewająco. Czyli remis bez wskazania na zwycięzcę.

W takich wyprawach najważniejszym tematem rozmów jest pogoda. Każdego ranka z okien pensjonatu Endorfina w Szczawniku, gdzie mieszkaliśmy, szukaliśmy potwierdzenia telefonicznej prognozy. Wiosna wyraźnie się ociągała. Niebo zachmurzone, na termometrze plus/minus 8 st. W przeciwieństwie do ogrodników, zaklinaliśmy deszcz. Nieraz się udawało. Rozgrzewka następowała w marszu: strome podejścia,  przeprawy przez rwące strumyki, nerwowe poszukiwanie schroniska. I niespodzianki. Pod Radziejową, najwyższym szczytem Beskidu Sądeckiego /1266 m npm/ – zima w pełni: trzeba było przekopywać się przez śnieg po kolana.  Wieżę widokową na szczycie, skąd roztacza się piękny widok na okolicę, akurat spowijała mgła. Ale innym razem i w innym miejscu, co bystrzejsi, dostrzegali Trzy Korony w Pieninach.

Deszcz straszył nas każdego poranka, a najbardziej  przed spływem pontonami Popradem. Ta graniczna rzeka uchodzi za najcieplejszą w kraju /latem 26 st. ciepła/, w dniu rejsu – tylko 6 st. Na szczęście deszcz ustał, gdy wsiedliśmy do pontonów. Cztery mieszane załogi dzielnie walczyły z rwącym nurtem rzeki, kamieniami, konarami drzew, spokojni kręcili piruety wokół kamieni /to podobno klasyka takich wypraw/. Po trzech godzinach zmagań z  żywiołem na trasie Muszyna – Żegiestów /13 km/wylądowaliśmy na brzegu wszyscy cali i szczęśliwi. Nawet ci, którzy ratowali pontony stojąc w rzece, chwali sobie wyprawę. Było mimo wszystko romantycznie, choć mogło się skończyć reumatycznie

Rejs był tylko wspaniałym przerywnikiem w  wędrówce po jednym z najpiękniejszych polskich pasm górskich. Już same nazwy tras, które zaproponował prezes Andrzej: Szczawnik, Piwniczna Zdrój, Obidza, Wielki Rogacz, Przełęcz Żłobki, Wdżary Niżne, Rozdroże, Pod Wielką Prechybą, Wyżne Młaki, Wierchomla, Leluchów brzmiały jak nie z tej ziemi. W tych naszych wyprawach dzielimy się dobrowolnie na grupy dwóch prędkości: wytrwałych wędrowców /dłuższe trasy/ i dzielnych spacerowiczów /krótsze odcinki/.  Połączenie sił następowało wieczorem przy wspólnych śpiewach, wzmacniających napojach, a także tuż po zejściu z gór w krynickiej restauracji Oberża przy smażonych rydzach.

Należało się, przeszliśmy w sumie 106 km. Tak wyliczyli Jacek i Felek i do nich można wnosić pretensje i korektę.

ww

 

Kategoria: Relacje z imprez

Komentowanie wyłączone